Polskie Termopile
Każdy kto ma jakiekolwiek pojęcie o historii na pewno słyszał o bitwie pod
Termopilami i trzystu Spartanach, którzy polegli podczas bohaterskiej walki z
Persami. Ci, którzy bardziej interesują się wielkimi starciami z przeszłości
mogli słyszeć o bitwie pod Shiroyamą, gdzie kilkuset samurajów stanęło do walki
przeciwko trzydziestu tysiącom żołnierzy wojsk rządowych Cesarskiej Armii
Japonii. Popularna jest też, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, historia obrony
Alamo, gdzie około dwieście osób zbuntowanych sił teksańskich zostało
wyrżniętych przez około trzech tysięcy Meksykanów. Są to bitwy, podczas których
garstka ludzi stanęła przeciw ogromnej liczbie przeciwników i… poległa
bohaterską śmiercią. Należy zastanowić się, czy w historii Polski doszło do
podobnych starć.
Bitwę
pod Wizną nazywa się często polskimi Termopilami, gdzie wojska niemieckie walczyły
z przewagą czterdziestu do jednego. Jednak wszystkie wymienione tu bitwy
skończyły się porażką strony z mniejszą ilością wojsk, strony teoretycznie
słabszej. W historii zapomina się często o niezwykłej bitwie, którą stoczyło
czterystu husarzy pod Hodowem z wojskami tatarskimi. Różnicę liczebną obu armii
podaje się w przybliżeniu, jako jeden do stu. Staracie to różni się od bitwy
pod Termopilami nie tylko liczebnością, ale przede wszystkim tym, że mimo iż
wojska tatarskie miały tak nieopisaną przewagę, Polska odniosła w tej walce
zwycięstwo, co jest ewenementem na skalę światową!
Tło historyczne
Był
wiek XVII, a największym nagrożeniem dla Europy stała się Turcja. Czternastego
lipca 1683 roku oddziały tureckie dotarły pod tak zwane „Złote Jabłko”, czyli
Wiedeń. Dowodzący nimi wezyr Kara Mustafa zgromadził około stu pięćdziesięciu
tysięcy żołnierzy. Na pomoc oblężonemu miastu przyszedł Jan III Sobieski – król
Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Nie czekając na wojska litewskie i kozackie
objął dowództwo nad siłami chrześcijańskimi, a 12 września 1683 roku zaatakował
armię wezyra. Po zmasakrowaniu dużej części wojsk, siły tureckie rzuciły się do
ucieczki. Król Rzeczpospolitej Obojga Narodów miał później powiedzieć do
papieża: „Venimus, vidimus, Deus vicit”,
co znaczy "Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – jest to parafraza
słów Juliusza Cezara, który miał napisać w liście do swojego przyjaciela
Amintiusa w roku 47 przed Chrystusem, mówiąc o zwycięstwie nad królem Pontu
Farnecesem pod
Zelą:
„Veni, vidi, vici”, co znaczy
„Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”.
Odsiecz wiedeńska 12 września 1683 rok
Po
odsieczy wiedeńskiej miasto zostało ocalone, lecz to, z pewnością chwalebne
wydarzenie, miało swoje negatywne skutki, gdyż zapoczątkowało okres wojen z
Turcją, jako, że Rzeczpospolita Obojga Narodów należała do wielkiej koalicji
przeciw islamowi. Wojna ta została zakończona dopiero 26 stycznia 1699 roku
Pokojem w Karłowicach. Wcześniej jednak musiało dojść do wielu krwawych starć,
a duża ich cześć toczyła się głównie na Podolu, gdzie powstały fortyfikacje
takie jak na przykład Okopy Wielkiej Trójcy znad Dniestru założone w 1692 roku
przez hetmana Stanisława Jana Jabłonowskiego.
Liczebność armii
Pod
wodzą Gazy Gareja, w czerwcu 1694 roku, na ziemie polskie ruszyła jedna z
wypraw tatarskich. Miała ona na celu pozyskanie niewolników z terenów
Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Był to tak zwany „jasyr”. Porwanych chłopów i
szlachtę chciano sprzedać, najlepiej ich rodziną lub Kościołowi. Gaza Gareja
prowadził do Kamieńca Podolskiego zacharę, czyli prowiant dla głodującej załogi
tureckiej. Nie jest do końca znana liczba oddziałów tatarskich i podaje się
różne jej określenia: 25 000, 30 000, a nawet 70 000.
Najczęściej mówi się jednak o ordzie 40 000 tatarów. Na tyle określało ją
większość walczących pod Hodowem Polaków i nawet na tyle oceniał ją król Jan
III Sobieski, opowiadając 4 sierpnia 1694 roku o tej bitwie Mikołajowi
Złotnickiemu. Podczas owej rozmowy powiedział również: „naszych czterystu ludzi, którzy tak mężnie i walecznie 40 000
ordy obronili się”. Jego zdaniem dysproporcja sił wynosiła stu tatarów na
jednego Polaka. Otrzymał on wiadomość o bitwie 12 czerwca, a potwierdzenie o
niej, dzień później. Zaś przed 4 lipca spotkał się z rycerzami walczącymi pod
Hodowem i słuchając ich meldunków wynagrodził nieskąpo za odwagę. Liczba 40 000
jest też najczęściej podawana przez historyków, także przez specjalistę od
ciężkiej jazdy – husarii – Radosława Sikorę.
W
skład siedmiu chorągwi polskich (husarskich i 5 rot pancernych) wchodziły dwa
zgrupowania jazdy. Wśród husarzy z pewnością znajdowała się rota koronna króla
Jana (48 ludzi) oraz rota nadwornego marszałka koronnego Józefa Lubomirskiego
(50 ludzi). Rycerze trafili pod Hodów z fortecy Okopów Świętej Trójcy pod
dowództwem Konstantego Zahorowskiego oraz z Szańców Panny Marii pod dowództwem
Mikołaja Tyszkowskiego. Ze źródeł towarzysza husarskiego Szymona Franciszka
Pułaskiego wynika, że „okopowi elearzy”,
jak nazywa Polaków walczących pod Hodowem, stanowiło około 600 jeźdźców (400 z
Okopów Świętej Trójcy i 200 z Szańca Panny Marii), wliczając w to nie więcej
niż stu towarzyszy chorągiewnych. Są to liczby, jakie podaje jeden z polskich
żołnierzy, ale dane te prawdopodobnie pochodzą ze stanu etatowego, a nie określają
rzeczywistej liczby wojowników polskich i dlatego są wyższe niż podaje to król
Jan III Sobieski znający realną liczbę. Oznacza to, że 400 Polaków musiało stoczyć
walkę z 40 000 armią tatarską. Przewaga sił wynosiła więc 1:100 na korzyść
tatarów.
Plan Okopów Świętej Trójcy, ilustracja z dzieła Ludwika Finkela „Okopy Świętej Trójcy: dwa epizody z dziejów Polski” |
Początek bitwy
Pierwsze
starcia nie odbyły się w Hodowie, lecz trochę poza nim. Polacy, widząc wroga,
zauważyli przednią straż tatarską liczącą około 500-600 przeciwników, uznali
więc, że powinni wszystkich ich zniszczyć. Dowodzący nie spodziewali się, że
mogą mieć do czynienia z tak ogromnymi siłami. Rozbili przednią straż ordy,
lecz zauważając nadciągające siły główne, musieli się wycofać i postanowili
schronić we wsi Hodów. Siłą Rzeczpospolitej udało się wziąć do niewoli dwóch
tatarskich mistrzów (murzów), ale pojmany również został Mikołaj Tyszkowski –
dowódca Szańca Panny Marii, który według źródeł „w pierwszym starciu, trzymając odwód na uchodzeniu w opłotki, w
niewolę się dostał”. Szczęściem został on później wykupiony z rąk
tatarskich i powrócił do swoich rodaków.
Polacy
„rozumiejąc, że się z zagonem
[tylko] potykają, wsiedli zaraz na ich [Tatarów] przednią straż [500-600 koni],
z którą się mężnie starłszy i murzów dwóch z między nich wziąwszy, ze
wszystkich stron od tłumów tatarskich ogarnieni zostali. Nie widząc zatem
inszego sposobu do wsi Hadowa [Hodów] ustępowali”.
Wycofano się do Hodowa, aby uniknąć okrążenia.
Wieś Hodów
Współczesna
mapa Polski i Ukrainy z miejscem położenia wsi Hodów
|
Przebieg bitwy
Wojska
polskie, po wycofaniu się do Hodowa, zsiadły z koni i zabarykadowały się
wszelkimi możliwymi umocnieniami ze wsi. Drzwi, stoły, płoty, beczki, kosze
słomy i kobylice stanowiły obronę przed ogromnymi wojskami tatarskimi. Atakowano
wtedy przede wszystkim na dystans, dochodziło głównie do walki ogniowej.
Rycerze Rzeczypospolitej używali broni palnej i czasami posługiwali się
szablami – w sytuacjach, gdy dochodziło do walki wręcz. Tatarzy zaś zasypywali
obrońców niesamowicie dużą ilością strzał. Strzelali z łuków refleksyjnych,
starając się przerazić obrońców ogromem pocisków.
Polacy
bronili się wszelkimi możliwymi sposobami. Gdy zabrakło im pocisków, nabijali
broń grotami ze znalezionych strzał. „Gdy
już naszym kul nie stawało [brakowało] do strzelania, musieli ploszczyki
[groty] od strzał tatarskich miasto [zamiast] kul nabijać, którymi bardziej
jeszcze Tatarów razili”. Po wycofaniu się wroga zebrano ponoć aż kilka
wozów niepołamanych strzał! Nie liczono nawet ile pozostało na ziemi strzał
połamanych. Nikt nie ośmielił się w ogóle ich pozbierać, ponieważ tych „dostatkiem leży”.
Gdy
obrońcy stawiali opór tatarskiej ordzie zdarzało się, że musieli walczyć
również pieszo. Także Tatarzy zsiadali ze swoich wierzchowców i stawali do
walki wręcz: „Tatarskiego zaś wojska
większa część, zsiadłszy z koni, szturmy do nich [Polaków] przypuszczali,
zasłony także sobie porobiwszy z desek, koszów słomianych”.
Orda,
której głównym celem było zdobycie bogatych łupów i pozyskanie jasyru, nie
spodziewała się tak silnego oporu ze strony chorągwi polskich. Siły
Rzeczpospolitej odpierały ataki znacznie potężniejszego wroga około pięciu lub
szczęściu godzin. Po tak długim czasie bezowocnych zmagań z husarią i wojskami
pancernymi Rzeczpospolitej Obojga Narodów, cierpliwość Tatarów skończyła się. Postanowili
wysłać Lipków, czyli Polaków, którzy przeszli na stronę Tatarów (część z nich
poparła w wojnie Turcję), aby ci skłonili obrońców Hodowa do poddania się. Polacy
mieliby w ten sposób uratować się od śmierci. Wojska tatarskie zażądały
całkowitej kapitulacji, ale Polacy nie zgodzili się, definitywnie odrzucając warunki
ordyńców. Tatarzy „podjeżdżając pod
naszych radzili aby się poddali, ale słysząc naszych rezolucję, że tam na
śmierć zasiedli, donieśli Tatarom: że my z tymi ludźmi co dzień ubijamy się pod
Kamieńcem [Podolskim], że są [to] ludzie niezwalczeni, że wprzód wszyscy
wyginiecie, nim wam ich dostać przyjdzie”.
Husarz
(Usarz)
|
Bojąc
się większych strat, Tatarzy w końcu ustąpili. Postanowili wycofać się do
okupowanego wcześniej przez nich Kamieńca Podolskiego. Do jasyru udało się im schwytać
nie więcej niż trzydziestu ludzi, bowiem, na czas walk, ludzie uciekali do
bezpieczniejszych, lepiej bronionych miast, zameczków i fortyfikacji, aby
schronić się przed ordą.
To
wydarzenie stało się całkowitą kompromitacją dla Chanatu Krymskiego. Nie dość,
że nie udało się pokonać im czterystu polskich rycerzy to jeszcze do jasyru
byli w stanie porwać tylko trzydziestu ludzi. Tak wielka ilość wojsk powinna
być w stanie zmiażdżyć Hodów, a nawet zrównać go z powierzchni ziemi.
Dzięki
skutecznej, niesamowicie odważnej obronie Hodowa, Polakom udało się zatrzymać
dalszy najazd Tatarów.
Straty
W
pierwszych chwilach walk zginęło trzynastu towarzyszy polskich i miała to być
liczba wszystkich poległych na polu bitwy. Reszta miała ponieść śmierć na
skutek odniesionych ran. Największe straty w wśród polskich obrońców były
jednak w koniach: „konie ledwie co nie
wszystkim [Polakom] postrzelana [były]”. Ilu poległo towarzyszy pocztowych?
Tego dokładnie nie określono, ale z pewnością bardzo wielu.
Towarzysze
pocztowi byli to członkowie pocztu w wojsku autoramentu narodowego (sposób
rekrutacji lub zaciągu w wojskach Rzeczpospolitej Obojga Narodów) zazwyczaj
pochodzenia chłopskiego lub niższej szlachty. Służyli oni u wyższego szlachcica,
który był właścicielem całego pocztu. Liczba pocztowych okazywał się zawsze
znacznie większa od liczby towarzyszy husarskich czy pancernych i dlatego też
umierało ich znacznie więcej – około dwa lub trzy razy tyle, co towarzyszy
Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Również podczas bitwy pod Hodowem
prawdopodobnie zginęło ich bardzo wielu. Pocztowych było najczęściej dwóch, nie
mówiąc o wozakach i czeladzi obozowej, których nie wliczano do stanu chorągwi.
Towarzysz musiał również uzbroić się sam i kupić konia. Nie bez powodu zostały
tu wspomniane poległe na polu bitwy konie, gdyż koń husarski był niezwykle
drogi. Jego cenę można porównać do dzisiejszych najdroższych samochodów
osobowych. Dodatkowo husarz miał często ze sobą po kilka koni na jednej
wyprawie bojowej.
Podczas
całej walki pomarło około kilkudziesięciu obrońców, w tym kilkuset towarzyszy
chorągiewnych. Głównie wskutek odniesionych obrażeń podczas walk. Jak pisze
Pułaski: „nie było żadnego z tych 400,
żeby nie miał kilku postrzałów, jednakże z łaski Bożej nieszkodliwych”. Wśród
zmarłych był także Konstanty Zahorowski, który oddał ducha trzy dni po bitwie
ze względu na poważne obrażenia, jakich dokonała tatarska strzała. Gdy bitwa
dobiegła końca, mniej więcej setkę rannych przeniesiono do Pomorzan (podczas
podróży część obrońców zmarła). Tam też, na cmentarzu rzymskokatolickim, przy
kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy, pochowano Konstantego Zahorowskiego –
wybitnego przywódcę, który oddał życie w obronie swojej ojczyzny i wolności
ludzi mających zostać zaciągniętych do niewoli. Jego determinacja podczas walki
prawdopodobnie była spowodowana tym, że jego matka dzierżawiła wieś Hodów od
Jana III Sobieskiego.
Dokładne
dane nie są znane, ale prawdopodobnie po stronie tatarskiej śmierć poniosło od
tysiąca do dwóch tysięcy wojowników. Zdaje się, że są to starty zawyżone, ale z
pewnością były one bardzo duże, gdyż „pewnie
z tysiąc i drugi było ich tam trupów”. Opis strat tatarskich można znaleźć
tylko w źródłach polskich, gdyż tak haniebna przegrana nie mogłaby zostać nigdy
opisana przez ordyńców. Jednak, według Pułaskiego, pod Hodowem poległo „blisko cztery tysiące Tatarów”. Z
pewnością jest to przesada. Wskazuje na to także fakt, że Tatarzy mieli zebrać
ciała poległych i spalić je w chatach: „uroczyszcze
(z małą ilością ludzi) tej wsi Hadowa, gdzie się to [palenie poległych] działo”.
Według relacji anonimowego żołnierza palono po kilka lub kilkanaście chałup podczas
najazdów. Tak mała wieś jak Hodów nie mogła posiadać zbyt wielu domostw.
Oznacza to, że tak wielka ilość zabitych nie pomieściłaby się w kilku chatach.
Wszystko więc wskazuje na to, że ilość poległych Tatarów podczas bitwy pod
Hodowem nigdy nie zostanie dokładnie określona.
Upamiętnienie
Bohaterską
walkę obrońców Hodowa docenił sam król Jan III Sobieski. Dumny ze swoich
rycerzy postanowił uzupełnić straty w koniach ze stajni królewskich. Cztery dni
po bitwie, na leczenie rannych w Pomorzanach, wyłożył z własnej szkatuły aż
tysiąc złotych. Każdy żołnierz dostał wynagrodzenie, a jeńcy (w tym również
kilku towarzyszy polskich) zostali wykupieni przez Rzeczpospolitą Obojga
Narodów (wliczając w to Mikołaja Tyszkowskiego). Także hetman wielki koronny
Stanisław Jabłonowski docenił walczących pod Hodowem – podarował czterysta
złotych cyrulikowi Mikołajowi, któremu nakazał opiekować się rannymi w
Złoczowskim szpitalu. Z husarią i pancernymi spod Hodowa przyszło się spotkać
królowi już 27 czerwca we Lwowie. Tam właśnie obrońcy zostali obdarowani
pieniędzmi i końmi: „kilka towarzystwa
poranionego z okazyjej pod Hodowem piechotą przyszło do króla jm. suplikując
[prosząc] o miłosierdzie, że i od koni odpadli [konie stracili]. Król jm. ex
solita clementia, którą zwykł zawsze świadczyć, osobliwie żołnierzowi bene
merito, z skarbu swego porcyją pieniężną każdego z nich opatrzył”. Także 15
czerwca i 5 lipca Jan III Sobieski był hojny dla swoich rycerzy. Każdemu, kto
przyprowadził
jeńca
podarował po sto talarów i konia.
Jan III Sobieski autorstwa Daniela Schultza 1673 - 1677 |
W
Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego pod redakcją Filipa Sulimierskiego
(Warszawa, 1880 r.), t. 3, str. 87 znajduje się taki oto opis wsi Hodów:
„Włość ta pamiętna jest
w dziejach kraju nadzwyczajnem męstwem małego oddziału polskiego wojska i
poniesionej klęski przez Tatarów w r. 1694, którą uwieczniają gęste mogiły
wznoszące się na pobojowisku a w samej wsi na wzgórzu wśród włościańskiego ogrodu,
pomnik kamienny w kształcie piramidy z żelaznym krzyżem u góry, postawiony
przez króla Jana Sobieskiego. Mianowicie w roku 1694 wpadła zgraja Tatarów na
Ruś i rozniosła śmierć i pożogę aż pod Złoczów. Mały oddział polskiego wojska,
liczący tylko 600 jeźdźców pod dowództwom pułkowników Zahorowskiego i
Tyszkowskiego, został od armii het. Jabłonowskiego odcięty, i był już za
stracony poczytany. Z orężem w ręku torowała sobie atoli ta mała garstka
Polaków drogę od Dniestru przez tłumy licznego nieprzyjaciela aż do Pomorzan, w
celu złączenia się z hetmanem pod Lwowem, gdy oto około włości Hodowa od dziczy
tatarskiej została obskoczona. Strudzeni rycerze szykują się pomiędzy rowy i
zarosła do boju, przedsięwziąwszy bronić się do ostatniego. Ze wszystkich stron
walą się na nich tłumy Tatarów, którym jednak ci nadzwyczajny dają opór. Po
bohaterskiej walce proponuje im Tatarzyn, aby zaniechali niepodobnej obrony, a
raczej poddali się: „My czekamy śmierci” była to jedyna odpowiedź. Dowódca
Tatarów rozkazał więc nowy atak, lecz ta mała garstka szerzy śród nich nowe
zniszczenie. Za zbliżeniem się nocy odstąpił na koniec nieprzyjaciel swojego
zamiaru, czem oblężeni ośmieleni puścili się za nimi w pogoń, i jeszcze wiele
szkody im narobili. Ten pamiętny dzień tak nierównej walki, która bez piechoty,
bez dział i bez zabezpieczających wałów wypadła na stronę słabszych, jest
podobny do walki pod Termopylami; albowiem i tu mała garstka swojem
poświęceniem się i męstwem uratowała tysiącom ziomków życie i wolność”.
Franciszek
Pułaski pisze zaś tak:
„Gdy 1695 r. najechali
Tatarzy kraje ruskie, przerzynając się Jan Zahorowski i Tyszkowski w 600
towarzyszów przez chmary pogaństwa, obskoczeni w Hodowie, odpierali spoza
płotów i z parowów gwałtownie nacierających nieprzyjaciół. Wezwani do poddania
się, odpowiedzieli: myśmy po śmierć w te wąwozy przyszli. Po 6-godzinnej walce,
cofnęli się najezdnicy; blisko 4.000 Tatarów na placu było, od tak małej garści
ludzi naszych; zabitych zaraz Tatarowie w chałupach palili. Naszych 13 zabito,
ale nie było żadnego, żeby nie miał kilku postrzałów. Tak wszechmocność Boska,
cnota nie liczba męstwu polskiemu, dla zaszczytu wiary i narodu
chrześcijańskiego, insultom pogańskim odpór dać mogła”.
|
Pomnik bitwy pod Hodowem ufundowany przez króla Jana III Sobieskiego i odrestaurowany latem 2014 roku |
Na
obelisku wyryty jest łaciński napisy, który brzmi: "Bogu Najwyższemu na chwałę, potomności na pamiątkę, bohaterom
polskim na przykład, wrogom ojczyzny na hańbę, wzniósł mnie najjaśniejszy Jan
III Sobieski, król Polski, na tym miejscu, na którym Polacy pod wodzem
Zahorowskim, osaczeni w płotach, odparli 70 000 Tatarów, z wielką klęską
nieprzyjaciół, a swoich żadną. Dnia 5 czerwca 1694 roku". Co ciekawe,
liczba wojsk tatarskich została znacznie zawyżona, a data bitwy, z niewiadomych
przyczyn, pomylona.
Pomnik
znajduje się w majątku, który niegdyś należał do rodziny Sobieskich. Po latach
został własnością Kulczyckich. Z posagu Honoraty Kulczyckiej dostał się w ręce
Władysława Głowackiego. Następnie został sprzedany izraelicie – Mojżeszowi
Parnesowi. W roku 1879 majątek zakupił Stanisław Potocki będący właścicielem
Brzeżan i Pomorzan. Dzisiaj znajduje się on na ziemi ukraińskiej.
Podsumowanie
Bitwa
pod Hodowem to z pewnością wydarzenie wprost niewyobrażalne i wyjątkowe na
skalę światową. Czasem trudno uwierzyć, że taka bitwa w ogóle odbyła się
naprawdę. Należy się jednak zastanowić czy taka proporcja strat może być
prawdziwa i czy jest prawdopodobne, żeby garstka ludzi tak długo i dzielenie
broniła się przed tak silnym i licznym przeciwnikiem.
Wbrew
pozorom nie jest to dla Polaków nic nie zwykłego. W XVII wieku zabicie husarza
było niezwykle trudne. Wystarczy przypomnieć sobie zwycięską bitwę pod
Kłuszynem z 4 lipca 1610 roku, gdzie Polska pod dowództwem Stanisława
Żółkiewskiego rozgromiła armię Rosji i Szwecji. Husaria zabiła wtedy ponad 8 000
przeciwników. W armii Rzeczpospolitej Obojga Narodów zginęło około 300 ludzi, a
dysproporcja sił wynosiła 5:1 na stronę rosyjsko-szwedzką. Polacy odnieśli
całkowite zwycięstwo nad pięć razy liczniejszym wrogiem w otwartej walce.
Uzbrojenie husarza |
Husaria
była ciężką jazdą, wiec musiała być bardzo dobrze uzbrojona. Pancerz towarzysza
ciężkiej jazdy składał się z napierśnika z emblematem krzyża, medalionu
Najświętszej Marii Panny, naplecznika, obojczyka, naramiennika, szyszaka o
kulistym dzwonie z nosalem, skór tygrysich bądź lamparcich i według niektórych
historyków z jednego skrzydła przymocowanego do skórzanego siodła. Husarz
posiadał również bardzo drogiego konia, proporzec, specjalną kopię o długości
nie większej niż trzy metry, koncerz i oczywiście szablę. O wytrzymałości
pancerza świadczy rzekome wydarzenie z bitwy pod Cudnowem z 1660 roku, kiedy to
jeden z rycerzy miał dostać rykoszetem kuli armatniej, spaść z konia, po czym
wstać i walczyć dalej. Ciężka jazda z XVI i XVII wieku była również niezwykle
mobilna, wytrzymała i obyta ze strategią wojenną.
Straty,
jakie ponieśli Polacy pod Hodowem z pozoru wydają się małe. W rzeczywistości,
porównując do innych bitew, można by uznać, że są dość duże. A to ze względu na
to, że husaria najczęściej atakowała szarżą, wywołując tym samym przerażający
efekt psychologiczny. Tutaj musiała się ona bronić zza chałup, beczek i
kobylic, co stanowi usprawiedliwienie. Bitwa hodowska jest dość specyficznym
starciem, bowiem główny atak husarii stanowiła właśnie szarża, której tutaj
użyto tylko na początku, kiedy Polacy jeszcze nie byli w Hodowie. Bitwa ta
pokazuje uniwersalność ciężkiej jazdy oraz wojsk pancernych i to, że polscy
żołnierze potrafią poradzić sobie w każdej sytuacji. Jest to też jedna z
ostatnich walk, gdzie wielka husaria pokazała się ze swojej najlepszej strony.
Jest
to wydarzenie, które nigdzie na świecie nie wystąpiło i pewnie już nie wystąpi.
Zwycięstwo taktyczne i strategiczne 400 ludzi przeciwko 40 000. To jest coś,
z czego naprawdę, jako naród, możemy być dumni!
Polacy
pod Hodowem mieli powiedzieć: „My czekamy
śmierci”. Idealnie sprawdza się tu zasada Sun Tzu opisana w jego dziele
„Sztuka Wojny”: „Wystarczy bowiem jeden
człowiek, któremu na życiu nie zależy, by zatrwożyć tysiąc mężów”. Bitwa
pod Hodowem jest przykładem wygranej garstki nad armią, 1:100. Wydaje się być
to niemożliwe, ale również Sun Tzu opisał taką sytuację: „Jeśliby sama liczebność wojsk przesądzała o zwycięstwie, do
prowadzenia wojny wystarczyłoby liczydło a bitwy stałyby się niepotrzebne”.
Husarię i obrońców Hodowa można na koniec krótko opisać kolejnym cytatem ze „Sztuki
Wojny”: „Bitwę da się przetrwać dzięki
sile, a można ją wygrać dzięki duchowi”.
Bibliografia:
Niezwykłe
bitwy i szarże husarii – Radosław Sikora, Wydawnictwo: Erica
Biblioteka
Czartoryskich, rękopis nr 184, s. 244, Ibidem s. 241-247, Ułamek s. 14, 37, 40,
Pułaski, Krotka s. C3, Sarnecki, Pamiętniki s. 224
K.
Sarnecki, Pamiętniki z czasów Jana Sobieskiego, tom 1, opr. J. Woliński,
Wrocław 2004
D.
Siuta, Polskie Termopile 1694. Bitwa pod Hodowem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz