środa, stycznia 30, 2019

Król wyjęty spod prawa - recenzja

Od premiery wybitnego filmu "Braveheart - Waleczne Serce", który zdobył aż pięć Oscarów minęły dwadzieścia cztery lata. 6 września 2018 roku wyszła nieoficjalna kontynuacja tego dzieła, a jej tytuł to "Król wyjęty spod prawa".

outlawking

Netflix postanowił stworzyć superprodukcję opartą na nieopowiedzianej dotąd historii szkockiego króla, rządzącego w latach 1306–1329, Roberta I Bruce'a (Chris Pine). Jest to opowieść, która skupia się na walce o niepodległość Szkocji. Na czele powstania staje szlachcic wyjęty spod prawa, który ogłasza się królem. Wraz z garstką swoich wiernych towarzyszy obejmuje dowództwo nad armią mającą zmierzyć się z wojskami króla Anglii Edwarda I Długonogiego (Stephen Dillane) i jego nieprzewidywalnego syna - księcia Walii (Billy Howle). Nie brakuje też wątku romantycznego pomiędzy Robertem, a Elżbietą de Burgh (Florence Pugh), dzięki czemu film nadaje się również dla kobiecej części widowni. Co ciekawe, niewiele osób wie, że przydomkiem "Waleczne Serce" zawsze określało się Roberta Bruce'a, a nie Williama Wallace'a, jak przedstawiono to w filmie "Braveheart".

Reżyser filmu David Mackenzie to wybitny twórca, między innymi nominowanego do Oscara "Aż do piekła", który zrealizował swoje dzieło o średniowiecznym królu z rozmachem i wielką dokładnością. Jednakowoż daleko mu do arcydzieła, które stworzył Mel Gibson w 1995 roku. Choć film zapowiadał się niezwykle obiecująco, mawiano także, że miał się stać przełomowym hitem w produkcjach Netflixa, to niestety otrzymujemy tylko szczyptę tej wspaniałości, którą nam zapowiadano. Mimo to "Król wyjęty spod prawa" jest obrazem przemyślanie zrealizowanym i przyjemnym w odbiorze.

chrispine

Historię rozpoczyna długa, świetnie zrealizowana sekwencja scen na jednym ujęciu, która pokazuje kunszt reżyserski Mackenziego. Widzimy tam Bruce'a wraz z innymi lordami szkockimi składających hołd poddańczy królowi Anglii Edwardowi. Relacja pomiędzy szlachcicami to wątek, który zasługuje na największą pochwałę. Stosunki szkockich lordów w tamtych czasach są przedstawione z niezwykłą dbałością o szczegóły i pozwalają zrozumieć sytuację, jaka rozgrywała się wtedy w Szkocji. Dzięki temu możemy zdać sobie sprawę jak bardzo Bruce musiał być przekonujący, aby złączyć tak zwaśnione klany przeciw angielskiemu najeźdźcy. Po kończącej długą scenę niesamowitym wystrzale z trebusza, przechodzimy do części związanej ze ślubem Bruce'a i Elżbiety de Burgh. Wątek, który rozgrywa się pomiędzy tym dwojgiem jest dość przyjemny do czasu, gdy nie zaczyna robić się nużący. Później rozpoczyna się historia, którą kończą ostatnie sceny filmu "Braveheart". Robert zabija swojego przeciwnika do korony szkockiej i zabiera się za tworzenie armii, która wkrótce wyruszy przeciw królowi Edwardowi.

Należy zauważyć, że "Braveheart", a "Król wyjęty spod prawa" to dwa całkiem różne filmy, których nie należy porównywać, ale ze względu na zbieżność historii, nie da się tego zrobić. Ktoś nawet pomyślał o nawiązaniach do obrazu Mela Gibsona. W jednej scenie Bruce daje swojej żonie ten sam kwiat (lub bardzo podobny), który przyszła żona Williama Wallace'a dała mu, kiedy byli dziećmi. W filmie pojawia się także James Cosmo, czyli aktor grający ojca Roberta Bruce'a. Niektórzy znają go z roli Campbella w "Bravehearcie". Ciekawe jest też, że William Wallace ma swoje cameo. Widzimy go dwa razy, a może raczej dwie jego części... Raz można zobaczyć jego udo przywiązane do krzyża na rynku, a raz głowę nabitą na pal na Moście Londyńskim.

braveheartmel

Film spełnia swoje zadanie pod kątem etnograficznym, choć zgodność historyczna pozostawia wiele do życzenia. Wiarygodna scena ślubu i koronacji (wprawdzie zamiast korony użyto wtedy złotej opaski) sprawiają, że można wczuć się w klimat średniowiecznych czasów. Jednakowoż widzimy tam kilka wydarzeń, które wyglądały nieco inaczej i odbywały się w innej kolejności niż naprawdę. Ten błąd rekompensują piękne kostiumy oraz subtelnie przedstawione szkockie zwyczaje, które zachwycają swoją realistycznością. Na pochwalę zasługują sceny nakręcone w Tower of London, które jeszcze bardziej pozwalają nam zagłębić się w klimaty średniowiecznej Anglii. Trzeba jednak podkreślić, że "Król wyjęty spod prawa" jest na pewno filmem stworzonym z większą zgodnością historyczną niż "Braveheart", który ze zgodnością i z historycznością ma bardzo niewiele wspólnego.

Z pewnością najciekawszą postacią w filmie jest James Douglas (Aaron Taylor-Johnson). Porywczy lord, który stracił swoje ziemie na rzecz króla Anglii. Jego charakter tworzy jedna z początkowych scen, w której Douglas prosi Edwarda o zwrot jego posiadłości. Ten zaś odpowiada żartobliwie, jakby od niechcenia, że ma dość słuchania o Douglasach, Anglicy sprawią, że cały świat zapomni o tym nazwisku. To wydarzenie zapoczątkowało furię, która nakręcała Jamesa na każdym kroku. Po przyłączeniu się do powstania Roberta Bruce'a, lord Douglas przy każdej walce z Anglikami, mordował wszystkich przeciwników z nieopisaną wściekłością w oczach, wykrzykując na cały głos "DOUGLAS!!!", tak aby nikt nigdy nie zapomniał jego nazwiska.

douglas

Scenografia, kostiumy i ujęcia są fenomenalne, ale całej opowieści brakuje głębi. Chris Pine kompletnie nie udźwignął postaci Roberta Bruce'a. Zagrał on bardzo "sucho", statycznie, obojętnie i melancholijnie. Nie przypomina ani trochę charyzmatycznego przywódcy, który przekonałby garstkę ludzi do walki przeciw najsilniejszej armii świata. Jego postać jest bez charakteru, bez osobowości i prezentuje schematyczny wzorzec opanowanego polityka snującego rozważne plany, które pomogą mu utrzymać koronę. Decyzje, które podejmuje zdają się nie być niczym zmotywowane, a jego odczucia dotyczące konsekwencji jakie na siebie sprowadził są po prostu puste. Podobno Chris Pine bardzo mocno skupiał się na tym, aby dobrze odegrać szkocki akcent, który, jak słyszałem, także nie wyszedł mu najlepiej. Główny bohater okazuje się największym cierniem w całej tej produkcji.

Jest kilka scen nawiązujących do legendy, która mówi, iż ukrywający się w jaskini przed Anglikami Bruce zastanawiał się nad porzuceniem walki i odejściem w zapomnienie. Wtedy to dostrzegł pająka, który starał się przeciągnąć swoją nic przez wejście do pieczary. Pająkowi wiele raz się nie powiodło, lecz liczne upadki i potknięcia wcale go nie zdemotywowały. W końcu dopiął swego! Udało mu się przeciągnąć nic przez całe wejście do groty. Bruce zrozumiał, iż nie może się poddać, bo jego starania pójdą na marne. Postanowił walczyć z Anglikami aż do skutku.

robertbruce

Mocno przytłacza brak narracji, która wprowadzałaby nas w okres, w którym aktualnie odbywa się dana scena. Liczne przeskoki i multum różnych relacji między wieloma bohaterami sprawiają, że jeśli ktoś nie zna dobrze historii szkockiego króla, może zgubić się w całym tym zamieszaniu. W filmie brakuje emocji, a zamiast tego zostajemy zarzucani "faktami" z życia Roberta Bruce'a, które i tak nie zawsze są całkowicie zgodne z prawdą. Nie brakuje tu brutalnych i ciężkich scen batalistycznych, które dodają opowieści dynamiki. Nudne i przeciągane wątki rekompensują nam piękne widoki, których w Szkocji nie brakuje.

Film kończy bitwa pod Laudon Hill, która nie jest zrealizowana źle, ale brak w niej zapału i pasji. Dużo osób narzekało na rolę Billy Howle, który moim zdaniem świetnie sprawdził się jako szalony książę, pragnący zasłużyć na królewską koronę. Ostatnie chwile filmu ratują obraz w reżyserii Davida Mackenziego i dają poczucie dobrze poprowadzonej, spełnionej opowieści. Mimo to w głowie cały czas pozostaje świadomość, że można to było zrobić lepiej.


"Król wyjęty spod prawa" jest bardzo dobrze zrobionym dziełem kinematograficznym, przyjemnym dla oka, ale niestety jest to jeden z tych filmów, które ogląda się tylko raz, a po seansie całkowicie o nim zapomina.

OCENA: 52/100

Reżyseria: David Mackenzie
Scenariusz: David Mackenzie, Bathsheba Doran, James MacInnes
Obsada: Chris Pine, Florence Pugh, Aaron Taylor-Johnson, Stephen Dillane, James Cosmo, Tony Curran
Zdjęcia: Barry Ackroyd
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Kostiumowy
Kraj: USA, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2018

1 komentarz:

  1. A wy, jak oceniacie produkcję Netflixa? Dajcie znać w komentarzach, a jeśli nie oglądaliście to napiszcie, czy macie zamiar.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2016 Redakcja Erudyta , Blogger